Nazywając rzeczy po imieniu, wiceministrem cyfryzacji został właśnie ksenofob i homofob, lat 28, którego jeden były zwierzchnik organizacyjny określa delikatnie jako „przeciętnego intelektualnie” (Winnicki), drugi zaś zarzucił mu przestępstwo kryminalne (Kukiz). J
Jest to były prezes Młodzieży Wszechpolskiej, która na swojej stronie internetowej szczuje przeciwko Żydom, której działalność organizacje żydowskie określają jako rasistowską i która jest spadkobierczynią swojej przedwojennej poprzedniczki o tej samej nazwie, głoszącej potrzebę „radykalnego zmniejszenia liczby Żydów w państwie” (marzenia te się spełniły dzięki ideowej sojuszniczce ówczesnych wszechpolaków, niemieckiej NSDAP, która radykalnie zmniejszyła liczbę Żydów, zagazowując ich w obozach koncentracyjnych). Mowa oczywiście o Adamie Andruszkiewiczu, nowym wiceministrze pisowskiego rządu, działaczu formacji kierowanej przez tatusia naszego kłamliwego premiera, niejakiego Kornela Morawieckiego. Tatuś nie taił zresztą, że rozmawiał z synalkiem o zatrudnieniu Andruszkiewicza za nasze podatki. Dlaczego jest to problem? Otóż z kilku powodów.
W uścisku z Łukaszenką
Pan Andruszkiewicz jest – nie wiem, czy świadomym, czy po prostu czyniącym to wskutek ograniczeń intelektualnych – apologetą wyrwania Polski z sojuszu euroatlantyckiego, a w konsekwencji wepchnięcia jej w ramiona Putina. Węgierski think tank Political Capital Institute twierdzi, że Andruszkiewicz „może pozostawać pod wpływem służb Federacji Rosyjskiej”. Nie szokuje mnie to, bo skoro w Polsce Macierewicz (notabene zdaniem pisarza Tomasza Piątka, badacza dziejów tego polityka, powiązany w przeszłości z SB) mógł być ministrem obrony demontującym polską obronność, to i Andruszkiewicz jako wiceminister resortu sprawującego kontrolę nad infrastrukturą cyfrową jakoś ujdzie. Pan Andruszkiewicz uważa też, że nic Polsce nie zrobi tak dobrze, jak współpraca z Białorusią. Jest to, jak wiadomo, wzór sukcesu gospodarczego i ochrony praw człowieka oraz zasad demokratycznych, w przeciwieństwie do silnie krytykowanej przez Andruszkiewicza Unii Europejskiej. Albo więc Andruszkiewicz jest rzeczywiście agentem wpływu, albo rację ma wyjątkowo Winnicki, sugerując, że były kolega to człowiek, hm, „przeciętny intelektualnie”. Ja wyciągam nieco dalej idący wniosek: polityk, który uważa, że Polska powinna pogrążyć się w miłosnym uścisku z Putinem i Łukaszenką oraz kopiować rozwiązania, które wprowadzają ci dwaj satrapowie, musi być ciężkim idiotą. Ale może Andruszkiewicz jest zaledwie skrajnym cynikiem, który uznał, że z jego wykształceniem (stosunki międzynarodowe z dyplomem uzyskanym w Białymstoku) tylko ulokowanie się w politycznej niszy neofaszystowskiego ekstremizmu daje szansę na objęcie jakiegoś stołka. Przyznać trzeba, że się nie przeliczył. Andruszkiewicz to człowiek wyjątkowo szkodliwy. Polska potrzebuje mentalnego, cywilizacyjnego skoku, kulturowej transformacji, która doprowadzi do uformowania się obywatelskiego społeczeństwa, uznającego zasady demokracji, praw człowieka i tolerancji, a nie kolejnego barana głoszącego hasła nienawiści i nawiązującego do organizacji, która propagowała ideologię, jaka później zmaterializowała się w postaci wymordowania milionów Europejczyków. Szkodliwe jest także włączenie go do rządu, eliminuje to bowiem jakąkolwiek szansę wmówienia nawet najbardziej prostackim i ciemnym partnerom zagranicznym (tu pozdrawiam pewnego polityka z pomarańczową grzywą), że Polska nie jest siedliskiem ciemnoty i nienawiści do mniejszości, w tym do nielicznych Żydów (z których został nam bodaj Wildstein, co obrazuje grozę sytuacji). Polska nie może teraz twierdzić, że nie jest antysemickim zaściankiem. Otóż jest – prezesowanie antysemickiej organizacji staje się oto przepustką do milutkiej karierki.
Ciułacz kilometrówek
Za Andruszkiewiczem ciągnie się też smród afery sprzed parunastu miesięcy. Ten młody człowiek pobrał w 2016 r. z kancelarii Sejmu 40 tys. zł na kilometrówki, choć nie posiadał ani samochodu, ani prawa jazdy (niczym nasz szczerbaty dyktaczor). Wyczyn ten powtórzył w 2017 r., przytulając kolejne 28 tys. zł. To tyle, ile suweren dostaje na „500+” dla prawie 150 dzieci. Andruszkiewicz tłumaczył się, że nasze pieniądze wydał zgodnie z prawem, a zrobiono z niego – cytuję – „czarnego luda”; poza tym „wszyscy tak robią”. Ale np. Kukiza jakoś nie przekonał, a przecież nie jest to człowiek o wysokich wymaganiach, patrząc na ludzi, których wprowadził do Sejmu. Oczywiście, nie ma informacji o tym, żeby Andruszkiewicz dostał za to jakieś zarzuty, no ale nie po to PiS obsadziło swoimi ludźmi prokuraturę, żeby teraz się martwić o bezpieczeństwo swojaków. Andruszkiewicz nie ma kwalifikacji na wiceministra cyfryzacji, ani w ogóle na jakiekolwiek stanowisko publiczne. Świadczą o tym jego pisane skandaliczną polszczyzną interpelacje, które płodzi seryjnie. Zainteresowania tego zwolennika Putina i Łukaszenki dotyczą przede wszystkim obronności państwa. Cóż, nie jestem zdziwiony. Jestem natomiast zdziwiony skrajną nieudolnością PiS i jego marionetkowego premiera-bankstera. Jeszcze niedawno PiS usiłowało nas przekonywać, że oto zmienia front i odtąd będzie kochać Unię Europejską, nadto zaś, że wcale nie zamierza Polski z Unii wyprowadzać. I tuż po tych kłamstwach (nawet chamską Pawłowiczównę schowali na chwilę) członkiem rządu zostaje człowiek reprezentujący formację o jawnie antyunijnej orientacji, która nawet „świętej pamięci” Lecha Kaczyńskiego określiła mianem zdrajcy za podpisanie traktatu z Lizbony. Panie Jarozbawie Kaczyński, idź pan na całość: zrób pan Andruszkiewicza ministrem spraw zagranicznych zamiast tego tchórzliwego Ciaputowicza, a truchło „zdrajcy” Lecha wywal pan z Wawelu. Akurat w tym większość Polaków ci przyklaśnie.
Podżeganie do nienawiści
Andruszkiewicz zarzeka się publicznie, że nigdy nie był faszystą. Ale to raczej powinni ocenić inni, a nie sam zainteresowany. Ja zaś oceniam go jako faszystę i mam na to dowody w postaci wypowiedzi tego młodego człowieka. Oto krzyczał on w 2015 r.: „Nie chcemy żadnej imigracji i multikulturalizmu”. Jest oczywiste, że nie chodziło mu o dominację hollywoodzkich produkcji filmowych ani nawet o światowy zasięg Netflixa, tylko o obecność w Polsce osób o innym niż świński-blond odcieniu skóry (cytat: „Ja dzisiaj widzę, jak wyglądają miasta takie jak Wiedeń, jak Bruksela, jak Londyn, jak Paryż”). To jest podżeganie do nienawiści rasowej i taka wypowiedź powinna być ścigana karnie z art. 256 par. 1 kk („kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”). Oczywiście nie jest ścigana, bo prokuratura zajmuje się ściganiem opozycji, a nie pisowskich wazeliniarzy. Andruszkiewicz jest także przeciwnikiem „pedalskiej tęczy” oraz „islamistów”, którzy „mordują”. Szczucie ludzi przeciwko mniejszościom narodowym, wyznaniowym czy seksualnym to stricte faszystowska retoryka. Podobnie Goebbels uzasadniał bestialstwo wobec niemieckich Żydów. Więc niech Andruszkiewicz daruje sobie swoje zapewnienia, że nie jest faszystą, bo brzmi to tak, jakby Kaczyński zapewniał, że jest adonisem. No, nie jest. Dla bycia faszystą nie jest wymagane ubranie się w mundur SS-mana, wystarczy bowiem szerzyć nienawiść, która charakteryzowała faszystów. W tym sensie Andruszkiewicz głosi faszyzm – chyba nie tylko ja tak to oceniam. Polska stoczyła się na dno. Potem pogrzebała w mule i udało jej się spaść jeszcze niżej. Najnowszym symbolem moralnej degrengolady władzy jest nominacja Andruszkiewicza. Przy okazji – rachunki za prąd rosną, a Komisja Europejska zażądała od polskiego rządu wyjaśnień w sprawie nielegalnej pomocy publicznej, jaką stanowi grudniowa ustawa „prądowa”. PiS kolejny raz się skompromitowało. Czy tylko mnie ci pajace przypominają gang Olsena?